16 maj 2007
Ostatni list
Autor: elkaone. Kategorie: Moja proza; Varia .
Drogi Giacomo!
Przyjechałem do Wenecji w nadziei zobaczenia Cię znowu po tylu latach. Do Wenecji, do której wreszcie pozwolono mi wrócić, do której tęskniłem bardziej, niż mógłbym tęsknić do najzręczniejszej kochanki. Tak, Giacomo, Ty i Wenecja, Wenecja i Ty. Sam nie wiem, do czego bardziej tęskniłem. Wiedziałem przecież, że nigdzie nie jesteś sobą tak, jak tam właśnie. W pierwszym odruchu chciałem biec do Ciebie, kiedy tylko utraciłem stały ląd pod nogami, kiedy rozkoszne kołysanie gondoli utwierdziło mnie w przekonaniu, że wróciłem.
Tak, wróciłem, byłem w domu. I byłeś tam Ty. Potem jednak powiedziałem sobie: poczekaj. Czekałeś tyle lat, nie pokazuj mu się jak żebrak, obdarty i spragniony, pokaż mu się takim, jakim sam chciałbyś go zobaczyć. Bądź młody, piękny, bądź tym, którego zapamiętał.
Więc słudzy (no, dobrze, służące) wykąpali mnie i namaścili pachnidłami, przywdziałem piękny strój, utrefioną perukę, kruczoczarną, jak kędziory, które tak lubiłeś owijać wokół palca. Jeszcze trochę pudru, jakaś muszka naklejona pod okiem – tak, to byłem ja, ten sam. Gotów na spotkanie z Tobą. Kiedy wchodziłem po schodach – wstyd się przyznać – łydki drżały mi niczym dzierlatce, wybierającej się złożyć Ci w darze swe dziewictwo. Mój Boże! Ileż takich drżących łydek widziały te schody! Powiedziałem sobie jednak: odwagi, wyjdziesz z tej próby zwycięsko.
Wprowadzono mnie do salonu. Czekałem. To był piękny salon, pełen luster. Pamiętały nas obu dobrze. Widziały niejedno. Drżąc z niecierpliwości podszedłem w końcu do jednego z nich. Spojrzałem.
Staliśmy tak po obu stronach lustra ja i Ty. Upudrowani, jak kokoty, kryjący zgorzkniałe fałdy w pudrze, przeciętym klaunią szminką. Ty i ja – po obu stronach weneckiego lustra. I obaj naraz powiedzieliśmy: witaj Giovanni Giacomo Casanova, kawalerze de Seingalt.