1 wrzesień 2006

MIM

Autor: elkaone. Kategorie: Moje wiersze; Wiersze poważne .

Kiedy nas piękna Montagne de la Cour
już wyprowadzi na Królewski Plac,
nagle cię w pełni jaskrawego słońca,
zaskoczy metal i szkło Starej Anglii,
czarnej, jak gdyby ją kiedyś osmalił
piekielny wicher ogniem. Kiedy podejrzliwie
podglądasz ją spode łba (tak bardzo się różni
od tych jasnych budowli, które patrzą z góry
na tłumy, co się gapią ciągle na chłopczyka,
jak niestrudzenie siusia od tylu stuleci) –
i niezrażony czernią przysuniesz się bliżej,
usłyszysz jakieś cichutkie brzęczenie,
które jak magnes ściągnie cię do siebie
i każe wejść do środka. Więc pójdziesz za głosem,
lekceważąc obawy. I nagle się znajdziesz
w swym ukochanym świecie. Tam możesz usłyszeć
wszystko, czego zapragniesz. Tybetańskie dzwonki,
albo lirę de braccio, tubę, bandoneon,
skrzypce, violę d’amore, małe sopranino,
w sporze z kontrafagotem i grubą waltornią.
Wszystkie takie posłuszne, wdzięczą się do ciebie.
Ty łowisz kątem oka ich nieznaczne ruchy,
gdy tylko się odwrócisz; chociaż kiedy spojrzysz
któremu prosto w oczy, zastyga jak gdyby
w kamień go obróciła okrutna Meduza.
Lecz śpiewać nie przestaje. Znowu wdzięczna lutnia,
wirginał ze szpinetem wybrząkują pieśni,
ty zastygasz wpół kroku; nie, to ci się nie śni,
tylko właśnie trafiłeś do swego Edenu.
Tak go sobie wyśniłeś. I dobrze wiesz, czemu
nie chce się stąd wychodzić. Ale czas się żegnać,
bo kiszki marsza grają głośno, jak cholera.
Idziesz na mule. Małż muszlę otwiera
pobudzony zapachem – selera, rzecz jasna.
Z czasem cichnie tęsknota. Pieśń powraca własna.

1.09.2006

Zostaw komentarz

Kategorie

Linki poetyckie

Ludzie i miejsca

Archiwa